16.02.2015

Drugi. Amarantowe obietnice.

5 komentarzy:
jakieś cztery, pięć dni później, może więcej; kto by liczył?


Z nieba uśmiecha się złociste słońce. Świat jest jasny, jasnoszary, oczywiście.
Chodniki jeszcze nie wyschły po wczorajszych burzach, na niebie zostało kilka wyjątkowo upartych ciemnych chmur.
Ławka jest zimna, jego dłoń – wciąż ciepła.
Świeże kwiaty odbijają się gdzieś w ostatnich kałużach amarantowym błyskiem.
Duże, bursztynowe oczy – później ściemnieją, ale nie może przecież wiedzieć – wpatrują się daleko, w horyzont.

- Ładna pogoda, nie sądzisz?

Jest ładnie.
Widocznie niektóre szarości są lepsze od innych.

Zamiast tego kiwa tylko głową, po zarumienionej od wiatru twarzy przemyka delikatny uśmiech.

- O czym myślisz?

Sekunda milczenia, wahanie.
Gdzieś w odległej ciszy słychać śpiew ptaków, który zawisł w gęstym letnim powietrzu – nawołując.

- Myślę… myślałam o rodzicach.

Milknie, wiedząc, że właśnie zburzyła mur. Mur za którym od tylu lat kryła najbardziej bolesne wspomnienia.

- Lee…

Spogląda w jego oczy, iskrzą tym niepowtarzalnym blaskiem.

- Tęsknię za nimi – musi powiedzieć, musi. Potrzebuje. – Zastanawiam się, jacy byli. Tak mało pamiętam.

Przysuwa się bliżej, szukając pocieszenia. Chce się ogrzać.
On po prostu słucha, więcej nie trzeba.

- Taty nie mogę sobie przypomnieć. W ogóle. Jakby był zupełnie obcym człowiekiem.

Był.

- Mama kochała śpiewać, wiem. I pamiętam jej uśmiech. Był taki szczery, jasny…

Był.

Oczy zaczynają lśnić. Jak diamenty odłamki tłuczonego szkła.

- Lee… - powtarza tylko cicho, jakby cała siła leżała w jej imieniu. – Jeśli nie chcesz…

- Chcę. Ale chyba nie potrafię…

Otoczona jego ramionami już nie hamuje łez. On zawsze pozwala płakać, rozumie.
Czuje bicie jego serca, nierówny oddech, znajomy zapach - czeka, aż na świat wrócą poprzednie barwy.
Uspokaja się…



i budzi.
Podnosi ciężkie powieki. Pokój pachnie jeszcze nocą, dobrym snem. Na krawędzi nie do końca przebudzonego - umysłu blakną strzępki wspomnień. Urywki sennych obietnic.

Śniłam o tobie.
Nie chciałam.

Spod zaciągniętych zasłon wychyla się nieśmiało mglisty warkoczyk srebrzystego światła. Mały i słaby, zbyt słaby, by przegonić mrok.
G d z i e  p o d z i a ł o  s i ę  n a s z e  d u ż e ,  z ł o t e  s ł o ń c e ?

Podnosi się, bardzo niechętnie – gdyby tylko mogła, spędziłaby całe życie pod kołdrą. Wzdycha zrezygnowana, tak bardzo chciałaby, jeszcze na chwilę – przymknąć oczy.  Tykanie zegara wydaje się teraz wyjątkowo głośne – czysta złośliwość – przypomina, że czas leci i za nic nie chce się zatrzymać, chociaż tak ładnie prosi.

W końcu staje, dość chwiejnie, na nogach.  Wciąż kręci jej się w głowie, wszystko wiruje dookoła - w kółko i w kółko jak karuzela (nic dziwnego, że zawsze wolała huśtawki).  Chwyta się tylko słabą dłonią jakiejś półki – nie chce upaść, nie wstałaby z pewnością. Na samą myśl o wyjściu do szkoły robi jej się jeszcze bardziej słabo. Nie jest pewna, czy zniesie widok tych twarzy kolejny dzień. Wagary nie wchodzą w grę – ma przecież unikać kolejnych problemów. Już jest ich za dużo, wiesz?

Nie chce pomóc nawet zimny prysznic – zmywa z kruchego ciała zaledwie skrawki nocy. Krople są ciężkie, zdają się palić przez skórę – aż do kości. Lodowaty ogień – sięgnie duszy?

Staje przed lustrem, gdy złapie już resztki równowagi. W przybrudzonym szkle maluje się rozmyta sylwetka. Cera jest jakby bledsza niż zwykle, zapadnięte policzki tracą kolory, ogniki błyszczące w ciemnych tęczówkach przygasły. Przygryza popękaną wargę do krwi (ma ładny kolor, nie sądzisz?). Paznokcie zaciskają się nerwowo na materiale sukienki - czarnej, oczywiście. Och, tak - z tego też się zawsze śmieją. Pytają, z tą obrzydliwą ironią, czy wybiera na pogrzeb.
Idioci, nie wiedzą, że najchętniej poszłaby ma swój własny.
Kręci głową, odwracając się szybko - nie chce patrzeć. Wychodzi z pokoju, drzwi zamykają się z głuchym trzaskiem - pozbawiona drogi ucieczki. Zbiega po schodach, szybko - bez tchu, spieszy się  - straciła już zbyt wiele sekund.
Tik, tak, tik, tak - uciekaj, czas goni. (Pobawimy się w berka, co?)

- Aili, jesteś?

Cicho, pusto. Oczywiście, że nie. Nic się przecież nie zmieniło. Nigdy się nie zmienia - nigdy na lepsze.

Kolejne drzwi trzaskają, zostawiając puste mieszkanie ostatnim - zamilkłym - świadkiem tej całej chorej gry losu, który z niewinnym uśmiechem bezlitośnie przewraca kolejne pionki.



*


"They're finding me out, I'm having my doubts, I'm losing the best of me.
Dressed up as myself, to live in the shadow, of who I'm supposed to be.
We're all part of the same, sick little games, and I need a getaway (get away).*"


*


za górami, za lasami... choć może to nie ta bajka?

Wpatrzony w martwe światła szarego miasta, próbuje zagłuszyć setki szeptów, odżywających wspomnień. Wymazać obraz tej cholernej huśtawki, przy której się poznali czy kasztanowca w parku, gdzie wtedy skręciła nogę (musiał zanieść ją do domu, co wcale nie było takie proste). Przydusić tęsknotę, by nie zaczęła żyć własnym życiem, by nie stracić kontroli. Pogrzebać wspomnienie jej dłoni. Pozbyć się z ust smaku jej imienia. Chociaż przez krótką chwilę, sekundę - nie pamiętać. 

Zapomnieć, że kochałem.
Że ona kochała.

B o   c z y   t a   c a ł a   m i ł o ś ć   w   o g ó l e   i s t n i e j e ?
 
Po długich tygodniach niemyślenia ostatnie dni płonęły oślepiającym bólem, brutalnie rozdrapując strzępy zgubionej w krzyku duszy. 
Głuche cmentarzysko demonów pamięci nie zechciało pozostać zamknięte. Będą krążyć, nawiedzać, pozbawiać wszystkiego.

Kara za niepamięć? Obojętność?

Gdyby nie znalazł wtedy tego zdjęcia... 
 
Przecież wszystkie spalił, dlaczego to jedno musiało przeżyć pożogę?

 Jeden głupi, bezwartościowy skrawek starego papieru - śmieć - tylko tyle trzeba było, by zrzucić lawinę wspomnień. By teraz dusił się, zagrzebany w gruzach życia, do którego nie chciał wracać - nigdy więcej. 
Płaci za własną głupotę, bo przecież - mógł wiedzieć, że znajdzie je w jej ulubionej książce (swoją drogą nigdy nie pojął, co takiego widziała w Ulyssesie - jest zwyczajnie nudny). Mógł wiedzieć. Ale nie miał pojęcia, a przynajmniej tak mu się zdawało. 
 Los bywa naprawdę podły. Choć nie, nie bywa. Jest taki zawsze - gotowy by zepchnąć cię z krawędzi w najgorszym (albo właśnie - najlepszym) momencie.

 

A kiedyś byli tak szczęśliwie naiwni, myśląc, że mogą mieć świat - mieć wieczność - tylko dlatego, że mieli miłość. I jakieś puste obietnice.

Życie, które budowani, niczym domek z kart, zawzięcie. Stawiając każdy krok z precyzją i ostrożnie. Życie, które zdawało się być  i c h  w ł a s n e  od początku do końca (i może było) - całe posypało się, a oni sami nie zdali sobie nawet sprawy - kiedy.

Trwają teraz oboje - osobno - gdzieś w wielkim wszechświecie mieście, tak blisko, a jakby tysiące kilometrów od siebie (dalej, dalej...).  Zaprzeczając, próbując zapomnieć, nie płakać, bezlitośnie przeklinając świat za to, że połamał kruche serca.



N i c   n i e   w i e d z ą c   p a t r z ą   w   t e   s a m e ,   g a s n ą c e   ś w i a t ł a .


 *


"I'll never be the same.
I'm caught inside the memories, the promises, our yesterdays and I belong to you.
I just can't walk away cause after loving you I can never be the same.
(You left me here).**"


*


Halo?
Gdzie jesteś?
Gdzie?
Nigdy
nie łamałeś
obietnic,
pamiętasz.
Nigdy.

Będę Cię wołać. Aż usłyszysz.




*


"Tell me; would you come back home?
And your brand new friends - they won't care about you.
When the party ends, they'll leave you in the dark, saying tell me where you're hidin'.
I think it's time you come back home (come back home).***"


*


Od autorki;
Pierwsza w nocy to piękna godzina, nie sądzicie?
Nie, no, jestem żałosna, tyle czasu... Przepraszam.
Nie twierdzę, że na chwilę obecną tu wracam, nie twierdzę też, że nie.
Wiem tyle, że prędzej czy później zamierzam to dokończyć, zobaczycie.
(Do końca świata jeszcze trochę, a mnie się nigdzie nie spieszy. (((; ) 
D o b r a n o c .